Agroturystyka Gospodarstwa agroturystyczne

 

WYWIAD

 
Magazyn Rolniczy, listopad 2000 (Nr 11/2000)


" Za każdym krzewem samotnia..."
Rozmowa Janiny Kruk z Danutą Kołosowską z Poźrzadła Wielkiego, w gminie Kalisz Pomorski, współwłaścicielką gospodarstwa agroturystycznego

>Czy przyjeżdżają do Was goście zagraniczni?

- Przyjeżdżają i to coraz liczniej, bo jedna zaprzyjaźniona rodzina przywiozła drugą, a ta z kolei swoich następnych znajomych. Mamy już całą grupę niemiecką, która bardzo sobie chwali pobyt w naszym gospodarstwie.
Zapytałam o cudzoziemców, bo ciekawi mnie, jak oni sobie radzą z wymową nazwy Waszej wsi.
- Trzeba było od razu mówić o co chodzi. Z tą nazwą nie radzą sobie także turyści krajowi, a kłopoty ma niejeden mieszkaniec. Myślę, że trudna do wymowy nazwa wsi też jest swojego rodzaju wabikiem dla turystów.



>Czy w Poźrzadle są jeszcze inne atrakcje, które przyciągają turystów?

- Zależy czego turysta oczekuje. U nas jest cisza, spokój, dużo przestrzeni do rekreacji, swojskie jedzenie, zdrowe powietrze, las i blisko woda. Najlepsze miejsce dla małżeństw z dziećmi, bo tu można je wypuścić do ogrodu na cały dzień bez obawy, że spotka je jakaś krzywda. Znakomite miejsce dla samotnych, którzy gubią się w tłumie, bo tu za każdym krzewem można znaleźć samotnię.

>Jak to się stało, że zdecydowali się Państwo na działalność agroturystyczną?

- Najpierw były kwatery dla dewizowych myśliwych, bo mój mąż Jerzy z upodobaniem poluje. Dom mamy duży , więc urządziliśmy na piętrze domu pokoje dla gości dewizowych . Pojawiali się jednak tak rzadko, że szkoda całej fatygi z urządzaniem. Wtedy specjalista z ODR powiedział nam, że szykuje się w Koszalinie kurs dla gospodarstw agroturystycznych. Jeszcze wtedy nie bardzo wiedziałam, co to jest, ale pojechałam. Prędko zorientowałam się, że mi to pasuje. Dotąd zawsze prowadziliśmy dom otwarty i latem bywało tu dużo znajomych i rodziny. Przywykłam do obsługiwania gości, nie zarabiając na tym. I nagle mogłam uczynić tę pracę swoim zawodem. Spodobało mi się. To było pięć lat temu. Wówczas już w rolnictwie nie było lekko. My tu gospodarujemy na piaskach V i VI klasy, a chociaż ziemi jest prawie 50 hektarów, to trudno z niej wyżyć. Czego słońce nie przypali, to wyżre zwierzyna leśna. Za sprzedaży produktów rolnych trudno było wyżyć, a inaczej jest, gdy sprzedamy to w postaci usług turystycznych.

>Czy może to Pani jaśniej wyłożyć?

- Marne zboże trudno sprzedać po dobrej cenie. Jeśli jednak to zboże zużyje się na pasze, to utuczę nim świnie i drób. Nie pojadę do miasta po mięso, tylko ugotuję turystom obiad z koguta własnego chowu. Nie lecę do sklepu po masło i śmietanę, tylko je domowym sposobem wytwarzam z mleka moich krów. I proszę mi wierzyć, mój twaróg w niczym nie przypomina tego kwaśnego sklepowego sera, który wy w mieście jadacie. U mnie nawet jajka inaczej pachną. Kiedyś po powrocie od koleżanki, która mieszka w mieście, zaraz nasmażyłam jajecznicy od swoich kur i nie mogłam się dosyć nawąchać, tak pachniała!

>A jak Pani pogodziła odwiedziny rodziny z przyjazdami turystów?

- Rodzina zupełnie przestała przyjeżdżać do nas latem. "Przecież jesteś stale zalatana" - wytłumaczyli mi. Jeśli nas odwiedzają, to tylko w Prostyni.

>Co to jest Prostynia?

- Nasze stawy, niecałe 5 hektarów, odległe o kilka kilometrów. To wyrobisko po dawnej kopalni wapna. Kupiliśmy to z myślą o wędkowaniu. Mąż wymyślił taką atrakcję dla turystów. Najpierw postawił tam jeden barakowóz, potem drugi, wreszcie kupił gdzieś cały wagon, który przerobił na bazę noclegową. W tym roku zbudował tam drewniany, ośmiokątny wigwam. Mężczyźni uwielbiają takie prymitywne warunki urlopowe. Już doprowadziliśmy tam światło, a jeszcze planujemy zbudowanie łaźni. Zrobiło się tam miejsce pobytu dla 40 ludzi. W tym roku gościliśmy już grupę sportowców. Wynajęłam dla nich kucharki, które gotowały w wigwamie posiłki. Wyjechali zadowoleni. Stawy zarybiliśmy karpiem, ale jest tam szczupak, węgorz, nawet amur. Najpierw przez kilka lat inwestowaliśmy w nasz dom, żeby go dostosować do potrzeb turystów, a teraz ładujemy w Prostynię, bo z tego też będzie można żyć. Mąż uwielbia majsterkowanie, toteż wiele rzeczy potrafi zrobić sam, a nowe pomysły nigdy mu się nie kończą.

>Mówi się, że przeciętnie agroturystyka przysparza w gospodarstwie rolnym 30 procent dochodu. Jak to jest u Was?
- Trzydzieści? Proszę Pani, u nas z turystyki żyje cała rodzina, a jeszcze z tego inwestujemy i dopłacamy do produkcji.

>Jak to dopłacacie?

- W tym roku zebraliśmy średnio licząc po 10 kwintali zbóż z hektara. Najwięcej marnej pszenicy, bo nasiał jej mąż bez miary. Nie starczy tego na spłatę kredytów, które zaciągnęliśmy na bieżącą produkcję. Musimy to spłacać z zarobków agroturystycznych.

>Prowadzicie tu tradycyjne gospodarstwo. Obok produkcji roślinnej jest także zwierzęca. Jakie to kierunki?

- Nasz inwentarz utrzymujemy głównie z myślą o turystach, więc żywca i mleka nie sprzedajemy, a wszystko przetwarzam w kuchni, dla naszych gości. Trzymam maciorę i tuczę cały przychówek, czyli około 20 świń. Poza tym są dwie krowy i cielak. Kupiliśmy też dwa konie, jako atrakcję dla turystów, ale jednego trzeba było sprzedać bo był narowisty. Wiosną powinien urodzić się konik od naszej klaczki. Na pewno będzie to duża atrakcja dla dzieci...

>Dużo tu słyszę o dzieciach. Czy to znaczy, że rodziny z dziećmi są Waszymi najczęstszymi gośćmi?

- W środku lata tak, bo ogród jest duży i ogrodzony, więc maluchy mogą się bawić bezpiecznie, a rodzice mają trochę oddechu. Ale po sezonie lubią też do nas przyjeżdżać starsze małżeństwa i samotni turyści. Tacy, co chcą posiedzieć nad wodą, polują lub zbierają grzyby. Tu są idealne wprost warunki do takiego wypoczynku. Mąż zbudował w ogrodzie suszarnię do grzybów, więc można od nas wyjechać z pełnym workiem zapasów zimowych.

>Prowadzicie Państwo gospodarstwo agroturystyczne od pięciu lat. Czy zdarzyły się chwile zniechęcenia. Czy żałuje Pani decyzji o takiej specjalizacji?

- Nigdy! To jest mój żywioł, a mąż też jest istotą towarzyską i goście go nie męczą. Z samego rolnictwa byśmy na pewno nie wyżyli, bo wówczas chyba tylko zęby w ścianę......

>Ogromnie mnie ciekawi, w jaki sposób reklamują Państwo swoje usługi agroturystyczne?

- Gości przysparzają nam przede wszystkim ogłoszenia w telegazecie. Ten pomysł podsunął nam kolega, który miał znajomą w telewizji. To się opłaca. Za dwa tygodnie reklamy płacimy tam 250 złotych. A poza tym nasza oferta prezentowana jest w katalogu gospodarstw agroturystycznych, więc tą drogą też docierają klienci. Mamy przeciętnie 70 procent wykorzystania bazy, z tym że w szczycie sezonu letniego jest pełno gości. Naszą największą ambicją jest wypracowanie takiej oferty dla gości, aby sezon wydłużył się do 4-5 miesięcy w roku. Wówczas całe przedsięwzięcie byłoby bardziej opłacalne.

>Dziękuję za rozmowę.

 

Gospodarstwa agroturystyczne


mapa_woj

 

 Agroturystyka © Katalog e-agro.pl

info | gospodarstwo | dom | cennik | dojazd | okolica | kontakt